piątek, 24 września 2010

3. Pocztówka z Costa Bravy

Po cóż duch opowieści miałby posyłać tego typu bohaterkę do najbardziej imprezowej miejscowości na południowym wybrzeżu Hiszpanii? Czytelnik z mniej niż przeciętna gładkim mózgiem dostrzegł już zapewne, że taka osoba jak owa bohaterka lepiej czułaby się w uniwersyteckiej bibliotece lub wpatrując się w cud gnijącego, jesiennego liścia (vanitas vanitatum ...) niż smażąc się w bikni na plaży i mówiąc kolokwialnie -duch wybaczy-wyrywając dupy.
Wszystko to prawda. Jednak duch opowieści jest z natury balansujący na granicy. Lubi posyłać bohaterów tam, gdzie ani ich wyobraźnia, ani marzenia ani nawet proza życia by nie posłała. Tych, których uprzednio stworzył, ciąga w miejsca wyzwalające z człowieka takie pokłady instynktów, o których nie miał wcześniej biedny osobnik pojęcia.

Wydelegował więc bohaterkę na poznanie równoległych światów wartości, o których miała jedynie mgliste wyobrażenie, że chyba istnieją.

Już w chwili wejścia do autokaru, pięciogwiazdkowej trumny, która miała dowieść jej zwinięte ciało w trzy dni do celu podróży, czuła , że pasuje tam jak pięść do nosa. Pierwszych kilka godzin jechała z dwiema Waginami ze Szczecina.
Waginy nie wyrażały najmniejszych chęci socjalizacji. Rozmowy między nimi miały jednowymiarowy charakter. Dotyczyły tylko i wyłącznie seksu, ujmowanego w tak mięsny sposób, że od słuchania tego bohaterce więdły uszy. W bogatej rozmowie pojawił się też wątek "podgolenia bikini, bo mnie już drapie". Przez te pierwsze trzy godziny bohaterkę zdążyła przejąć groza-jeśli pozostali ludzie z tego wyjazdu będą również sprowadzać samych siebie do wagin i penisów -nie wytrzyma z nimi dnia. Groza nie miała jednak ani źródła ujścia ani kolejnych obiektów do konfrontacji, więc dziewczyna w krótkim czasie zapadła w sen , który ją utulił i zatkał uszy prawie do samej Hiszpanii.
Na szczęście na miejscu, po paru godzinach wyklarowali się ludzie, których mogła nazwać wspólnikami swojego siedmiodniowego, klimatyzowanego losu. Pierwszego dnia swojego pobytu w Lloret de Mar odkryła, znowu z trwogą, że jej aktywność życiowa będzie w tym miejscu sprowadzona do niezwykle prostych czynności, czyli kolejno: spania w dobrej klasy hotelu, jedzenia ( bardzo dobrego swoją drogą), leżenia plackiem na plaży, znowuż jedzenia, malowania się i robienia z siebie atrakcyjnej atrakcji na wieczór, imprezowania do rana i spania. Wzięła głęboki oddech i stwierdziła, że potraktuje to jako egzotyczne doświadczenie. Pomimo atmosfery gigantycznych klubów, oparów alkoholowych, wysysania glutowatych stworzeń z muszelek etc. bohaterka nie mogła wyzbyć się swojej smutnej przypadłości, która to psuła jej wkradanie się między wrony. Nieodłączna Refleksja dziubała ją myślą jak tępą igłą lub łaskotała mózg cynicznymi spostrzeżeniami. Bohaterka nie poddawała się i odprawiała Refleksję z kwitkiem , na którym widniał napis to w końcu jakieś nowe doświadczenie.

Post factum bohaterka nie miała już wątpliwości, że nowe jak nowe, z pewnością wystarczające do końca życia. Ten z pozoru beztroski czas obfitował w odkrycia rodem z sekcji zwłok. Własnych.

Duch powieści zasugerował bohaterce, że zawsze lubiła tańczyć. Nie poddawała tego pod wątpliwość gdy szła dens flory. Kto by pomyślał, że taniec stał się ośrodkiem dezintegracji ciała i osoby bohaterki. Oczywiście, jako fizycznie dojrzała kobieta umiała świetnie odgrywać rolę uwodzicielki-nie był to typ zahukanej cnotki. Jednak żeby odrzeć swoją namiętną płaszczyznę z podstawowych potrzeb bliskości emocjonalnej dokonała swoistego porąbania siebie. Zamknęła mocno oczy, udała , że jest oddzielnie rękoma, pośladkami, ustami i rozdała każdą część w innym kierunku.
Raz miała nawet ciekawą sytuację ( duch opowieści uprzedza, że mogą pojawić się wypieki na twarzy co wrażliwszym czytającym dziewczętom ). W opisie będzie mało liryczna bo temat nie jest liryczny. Otóż pewnego upojnego poniedziałku, około godziny drugiej w nocy, bohaterka nad wyraz przyjemnie tańczyła z chłopcem, który wydawał się jej bezapelacyjnie najprzystojniejszym jakiego dane jej było widzieć. Chłopiec ów w pięknej angielszczyźnie zaproponował jej pójście na plażę. Zgroza ściska serce rozsądniejszym czytelnikom. A bohaterka z ręką na nerce-wszak to starotestamentalne siedlisko sumienia- mogłaby wyznać, że w swojej naiwności na myśl jej nie przyszło, że ten zjawiskowy, hiszpański chłopiec chce z nią uprawiać seks. Później sama sobie tłumaczyła, że w malutkim stopniu usprawiedliwia ją fakt, że nie spotykała się z takimi propozycjami-ba, nie spotykała się z takimi ludźmi. Także w romantycznych okolicznościach, na plaży Lloret de Mar entuzjastyczne próby rozmowy bohaterki zostały zduszone namiętnym pocałunkiem i krokami zmierzającymi do konkretniejszego zakończenia wieczoru. Kiedy udało się jej odessać, powiedziała rzeczowym tonem, że wcale nie chce się z nim kochać i że jest dziewicą, więc w ogóle odpada. Chłopiec-naprawdę uprzejmy- powiedział, że fakt jej nieużywania zupełnie mu nie przeszkadza. Bohaterka odpowiedziała, że właściwie jej też nie przeszkadza, więc niech taka pozostanie. Był na tyle szarmancki, że nie nastawał na jej cześć i poszli do swoich hoteli. Koleżanki wysłuchujące tej historii pukały się w czoło ( z dużym pogłosem), że takich okazji się nie przepuszcza, że mogłaby mieć tak piękne wspomnienia! Jedna koleżanka pocieszająco dodała-grunt, że propozycja padła. Faktycznie, krzepiące.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz